Opis
Książka dostępna również w Księgarni Karkonoskiej.
Jest lato 1796 roku, z cesarskiej Pragi w popłochu uchodzi, kto może, szerzą się bowiem pogłoski o zbliżaniu się wojsk francuskich. Anonimowy autor — o którym dowiadujemy się tylko tyle, że studiował poezję, a w dzieciństwie grał w piłkę pod murami Pragi — również opuszcza stolicę, ale z całkiem innego powodu: by odbyć wyprawę w góry. Jej trasa będzie wiodła m.in. przez Kosmonosy, Liberec, Libverdę, Mirsk, Jelenią Górę, Szklarską Porębę, Kowary, Kamienną Górę, Adršpach, Trutnov, Velką Upę, aż po serię baud karkonoskich, gdzie autor podejmie dwukrotną próbę wejścia na Śnieżkę. Giętkość języka, plastyczność opisów, rozliczne anegdoty, ale też refleksje na tematy ogólniejsze i poważniejsze, mnogość informacji faktograficznych z pierwszej ręki, a także spotkania z ludźmi — m.in. właścicielem Unięcic-Pobiednej A.T. von Gersdorfem czy przyrodnikiem i wynalazcą K.A. von Meyerem — wszystko to czyni z Podróży w Karkonosze… lekturę tyleż literacko i estetycznie wysmakowaną, co wartościową poznawczo. Śledząc perypetie autora i jego towarzyszy podróży (wśród których — jak sugerujemy — jest słynny przyrodnik i autor przewodników Josef Karl Eduard Hoser), poznajemy realia epoki, a zarazem uzyskujemy bezpośredni wgląd w sposób myślenia, psychologię i poglądy człowieka z końca XVIII wieku — co pozwala nam dowiedzieć się też czegoś o sobie. Książka ukazuje się jako czwarta pozycja w serii Navigare Necesse Est, w ramach której publikujemy historyczne relacje podróżne związane ze Śląskiem i Sudetami.
fragment:
“Praga, 21 sierpnia 1796
To powinien być ostatni list, który tego lata otrzymasz ode mnie z miasta! Muszę ruszać w drogę, bo inaczej sam popadnę w obłęd, jaki zdaje się charakteryzować większość tutejszych mieszkańców.
Wszyscy pędzą i gnają, narzekają i biadolą, jakby Frankowie stali już u bram. Arystokraci powozami uciekają ze swych majątków ku nam i pewnie jeszcze dalej. […] Kupcy i wekslarze siedzą zatroskani w swych kantorach, za nimi upadły kredyt, przed nimi bankruci i stracone kapitały.
Z niepokojem opuszcza mieszczanin swą pracownię; żonie i czeladzi każe się pakować, spieszy do kawiarni po gazety, każdą pogłoskę w tłumie podobnych sobie raz jeszcze przeżuwa, zarzuca każdego przechodnia tysiącem pytań, po czym około południa wraca do domu, przed oknem każdego znajomka na parę chwil się zatrzymując, by tego, kto może jeszcze spokojny, zapytać: — Pan się nie pakuje? — i apetyt mu zepsuć. Ci jeno, którzy do wyrobu skrzyń i kufrów są niezbędni, pracują nieprzerwanie, kiesę swą napełniając i życząc sobie, bardzo oczywiście niepatriotycznie, by Frankowie pozostali możliwie długo nawet jeżeli nie w samym mieście, to przynajmniej w pobliżu. Ten powszechny strach, który od góry do dołu udziela się wszystkim stanom, grupom wiekowym i obu płciom (bo i nasze pięknotki chcą Pragę opuszczać, by im nieprzyjaciel tego nie zrabował, co już swym kochankom dawno oddały), wyciąga wszystkich z domostw i sprawia, że miasto wydaje się pozornie ludne.
Również gościńce, co do Rzeszy wiodą, pełne są duchownych i świeckich. Książęta, po ojcowsku zatroskani, że nieprzyjaciel mógłby ich poddanych uprowadzić, z ciężkim sercem tychże na jego zostawiwszy pastwę, ku nam uciekają, a ciągnące za nimi towarowe wozy widomie świadczą o ich mądrej przezorności. Wszystko to pokazuje oczywiście, że Frankowie postępują naprzód, nikt mnie jednak przekonać nie zdoła, że są zdecydowani naszą stolicę nawiedzić, nawet gdyby napadli na Czechy; a tym mniej, że trzeba przed nimi uciekać. Staram się też mym znajomym przemówić do rozsądku i całą przywołuję mą wiedzę polityczną, by im wykazać śmieszność ich panicznego strachu, ale na próżno! Powinieneś też jednak usłyszeć wszystkie te pogłoski, które z każdą godziną powstają, jedna bardziej przerażająca od drugiej. To Szatan, powiada Pismo, jest ojcem kłamstw, lecz wielkie miasta są z pewnością ich wylęgarnią, a najobficiej plenią się one w czas wojny. I jakże łatwo człowiek daje wiarę temu, czego się najbardziej obawia, tak łatwo, że to dobrze, iż wyjeżdżam. W przeciwnym razie bym ogłuchł i mógłbym, jak mówi jeden z mych przyjaciół w kontekście zbliżających się Franków, być jak te wolne duchy, co zaprzeczają istnieniu Boga, a zarazem się Go boją. A zatem naprzód w Karkonosze, o których tyleśmy w tym roku rozmawiali. Wiesz, jak mnie to za każdym razem przygnębia, gdy obcokrajowcy opowiadają o ich urokach i być może biorą mnie wręcz na świadka swych entuzjastycznych opisów, a ja muszę niechętnie wyznać, że jeszcze tych gór nie widziałem. Tak to aliści jest w naszym podróżniczym stuleciu! Potrafimy wyliczyć pałace Londynu i Rzymu, a gubimy się parę godzin drogi od domu; zachwycamy się nazwami Mont Blanc i Chimborazo, a nie zdajemy sobie często sprawy, że w Czechach mamy Śnieżkę i Śnieżne Kotły. Dlatego chcę tam pojutrze w całkiem miłym towarzystwie wyruszyć, a przyjaciel H., który wkrótce ma opublikować szczegółowe dzieło na temat gór, będzie naszym przewodnikiem. To, że Ty z nami nie jedziesz, jest dla mnie nie do końca w porządku, ale kiedyż to człowiek znajduje się w sytuacji, gdzie nie pozostaje mu już nic do życzenia.
Tymczasem powinieneś dowiadywać się wszystkiego, co będę widział, myślał i czuł…”
Podróż w Karkonosze oraz sąsiednie okolice Czech i Śląska w roku 1796
[Reise in das Riesengebirge und in die umliegenden Gegenden Böhmens und Schlesiens im Jahre 1796, Gotha 1799]
format 130×215 mm
276 str.
2 grafiki na wyklejkach
oprawa twarda szyta nićmi
papier Munken Premium 90 g/m
indeks
wstążka
tom zafoliowany
ISBN 978-83-959324-7-2
nakład ograniczony
DOBIERZ INNE TYTUŁY I NIE PŁAĆ ZA WYSYŁKĘ – PRZY ZAKUPACH OD 150 ZŁ PACZKOMAT GRATIS
Książkę poleca Sławek Gortych:
“I ja dzisiaj, w poczuciu karkonoskiego obowiązku, chciałbym namówić Was do lektury książki, która wywarła na mnie niezwykle silne wrażenie! Mowa o „Podróży w Karkonosze oraz sąsiednie okolice Czech i Śląska w roku 1796 w 28 listach”.
Chociaż długi tytuł może na pierwszy rzut oka nie sugerował mi, że będzie to jedna z najniezwyklejszych książek, jakie przeczytałem w ostatnich latach, to właśnie tak się stało.
Zacznę od autora. Paradoks jest taki, że nie wiemy, jakie było jego imię i nazwisko, a mimo to po lekturze gwarantuję Wam, że będziecie mieli poczucie, jakbyście znali go od lat. Autor wtrąca bowiem do tekstu wiele swoich cennych uwag i przemyśleń. Od razu ostrzegam – nie wszystkie są na dzisiejsze czasy poprawne politycznie, ale właśnie to przesądza o cenności listów – bo są po prostu do bólu szczere. „Anonim” podróżuje z kilkoma przyjaciółmi, między innymi tajemniczym panem H. Z listów dowiecie się też, że w dzieciństwie autor uwielbiał… grać w piłkę nożną!
Przenosimy się do roku 1796, czeska Praga. Nasz „Anonim” z pobłażaniem obserwuje popłoch, jaki panuje w mieście z obawy przed nadciągającym Napoleonem. Autor jednak, zamiast popaść w zbiorową histerię, pakuje się i postanawia wyruszyć w wymarzoną podróż w Karkonosze. Pisze:
„Staram się też mym znajomym przemówić do rozsądku i całą przywołuję mą wiedzę polityczną, by im wykazać śmieszność ich panicznego strachu […]! […] To Szatan, powiada Pismo, jest ojcem kłamstw, lecz wielkie miasta są z pewnością ich wylęgarnią…”.
Ignorując całą tę „dziejową zawieruchę” Anonim wyjeżdża z Pragi. Już sama droga w góry opisana w pierwszych listach sprawiła, że kilka razy śmiałem się z celności uwag autora np. o stanie dróg. Co śmieszniejsze, ich wydźwięk jest tak aktualny, że gdyby wspomniane fragmenty wrzucić na jakąś stronę internetową z opiniami na temat na przykład drogi Lwówek Śląski – Jelenia Góra (nad której stanem niezmiennie ubolewam), pewnie nikt nie zorientowałby się, że to tekst sprzed kilkuset lat:
„Doprawdy, nie do opisania jest doświadczenie jazdy […], a tym, którzy są za to odpowiedzialni, nie mógłbym niczego straszliwszego życzyć, niż tego, by musieli tą drogą galopować przez parę godzin. Mam nadzieję, że wtedy jej haniebny stan szybko by się poprawił”.
Gospodom też czasem się obrywało. W Libercu Anonim pisze:
„Czy po tej usłużności [gospodyni – przyp.] mam sobie wiele obiecywać, w to wciąż wątpię, bo pokoje i łóżka wyglądają nader ubogo i nie najczyściej. Kolacja, którą nam właśnie przygotowują, potwierdzi moje wątpliwości albo je rozwieje”.
W Szklarskiej Porębie słyszymy narzekania na kawę:
„Przynoszą nam kawę. Praskim elegantom nie całkiem zapewne spodobałby się śląski zwyczaj picia jej niemal zupełnie bez śmietanki. Nam też się to nie podoba, dlatego już wczoraj wyraźnie zamówiliśmy dużo mleka. Zwyczaj ten jest jednak silniejszy od naszego rozkazu, bo oto przy gigantycznym dzbanku z kawą […], stoi maleńki dzbanuszek z mlekiem. Postaramy się teraz sprawdzić, na ile da się ten problem rozwiązać”.
Nie chcę zdradzać Wam zbyt wiele cytatów, żeby nie zabrać przyjemności z lektury. Wiedzcie jednak, że takich „skarbów” jak te wyżej znajdziecie w książce wiele. Uwagi dotyczące braku troski o dobre wychowanie młodzieży, łupienia prostych i ubogich ludzi przez pysznych księży nieznających trudu pracy, pomstowanie na władze, które nieustannie toczą wojny, wysyłając siłą na front ludzi, którzy pragną życia w pokoju, w zaciszu swoich ukochanych Karkonoszy – to wszystko tylko skromny przykład tego, co czeka was w „…28 listach”.
No dobrze, jeszcze jedno muszę zacytować, o Szklarskiej Porębie. Mam bowiem wrażenie, że niektórzy jej mieszkańcy obecnie mają do miasta te same zarzuty, jakie formułowano kilkaset lat temu – i gdy czytałem te fragmenty, znów miałem uśmiech na twarzy („No tak, cała Szklarska! Nic się nie zmieniło!”). Cytuję:
„Miałem okazję dowiedzieć się paru rzeczy o Szklarskiej Porębie, które być może nie wydadzą się Tobie całkiem nieciekawe. […] Układ tej wioski pozwalał mi teraz zrozumieć, dlaczego woźny sądowy potrzebuje kilku dni, by ją całą obejść. Gdy bowiem na bliższych i dalszych wzniesieniach widziałem domy i o nie pytałem, otrzymywałem niezmiennie tę samą odpowiedź: „To wciąż jeszcze jest Szklarska”…”.
Uwierzcie mi, to samo powtarzam, jak z przyjaciółmi jedziemy czasem pociągiem do Jakuszyc: „To wciąż jeszcze jest Szklarska…”!
Wszystko, o czym napisałem wyżej, jest istotne, natomiast to, za co najbardziej cenię książkę Anonima, to fakt, że bardzo szczegółowo opowiada w niej o swoich wędrówkach po górach. Poczułem się, jakbym przeżył niezwykłą podróż w czasie, czytając opowieści o przygodach podczas nocowania w Lucni Boudzie czy w Strzesze Akademickiej (wtedy zwanej Hempelsbaude). Anonim opisuje wnętrza karkonoskich schronisk, ich mieszkańców; rozmowy z nimi, codzienność życia wysoko w Górach Olbrzymich. Opowiada o warunkach na szlakach, przewodnikach i tragarzach, którzy służą mu wsparciem podczas podróży. Dużo pisze też o trudach pracy mieszkańców tych gór, o złym stanie śląskiego handlu, o wyzysku. Opisuje Jelenią Górę, jej starówkę i piękne otoczenie miasta. I przede wszystkim: opisuje krajobrazy, z wybitną geograficzną precyzją.
Wiem, że część z Was zwraca uwagę na opisy karkonoskiej przyrody i widoków, które zawarłem w swoich „Schroniskach…”. Muszę jednak powiedzieć, że to, jak Anonim opowiada o swoich doświadczeniach z karkonoskim krajobrazem, przechodzi wszelkie pojęcie. To jest po prostu majstersztyk! Podróż głównego bohatera jest bardzo prawdziwa – są momenty utyskiwania na stan dróg i mostów, na złe posunięcia władz, ale są też momenty wzruszeń pięknem Karkonoszy.
I jeszcze jedna, ważna rzecz na koniec: Anonim – niczym w powieści przygodowej – przez całą swoją podróż marzy o zdobyciu Śnieżki. Niestety, fatalna pogoda co rusz krzyżuje jego plany i zmusza do zmiany programu wędrówki. Czytając o kolejnych jego „próbach” zdobycia szczytu, w pewnym momencie przyłapałem się na tym, że kibicuję mu już niemal jak bohaterowi jakiegoś kryminału („Jeju, no niech mu się w końcu uda, do cholery!”, „Duchu Gór, nic się nie zmieniasz, dwieście lat temu bywałeś dla biednych ludzi tak samo złośliwy”). Czy się uda i jakie perypetie zgotował dla Anonima Duch Gór – to pytanie pozostawiam bez odpowiedzi, przekonacie się po lekturze!
Post nie jest wynikiem żadnej sponsorowanej współpracy – napisałem o tej książce, bo chciałem podkreślić, jak fenomenalną rolę dla Karkonoszy i Gór Izerskich robi Marcin Wawrzyńczak z Wydawnictwa Wielka Izera, który wykonał tytaniczną pracę, tłumacząc zawierający 28 listów starodruk, tak, żeby każdy z nas mógł przeżyć z anonimowym podróżnikiem jego karkonoską przygodę sprzed przeszło dwustu lat.
Chylę czoła przed pracą Marcina – kunszt jego tłumaczeń, dobór słów – widać tu talent i lata doświadczeń przy poprzednich Jego karkonosko-izerskich przekładach… Tę książkę sączy się jak słodką kawę (ze śmietanką, oczywiście), marząc, żeby filiżanka nie opróżniła się za szybko i żeby ta przyjemność potrwała chociaż chwilę dłużej. Dla mnie „Podróż w Karkonosze…” była pełną wzruszeń wędrówką przez czasy i miejsca.”
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.